Nie dopuszczałam_myśli_że_to _alkoholizm_Spełnione_marzenie

Nie dopuszczałam myśli, że jego picie to już alkoholizm

„Wspaniałe” wakacje dobiegły końca. Jeszcze przez chwilę pomieszkałam na stancji, a następnie wróciłam do niego. Przez okres kilku miesięcy było stosunkowo spokojnie, oboje staraliśmy się żeby nam wyszło. Nie mogę sobie nawet przypomnieć dramatycznych sytuacji, bo ich chyba nie było… Oczywiście „dramatycznych” z mojego punktu widzenia, bo wyzwiska występowały, ale czymże one dla mnie były w porównaniu do poprzednich niebezpiecznych zachowań. Słuchaliśmy razem muzyki, oglądaliśmy filmy, lecz nie było możliwości na wyjście z domu do kina, teatru, czy filharmonii, gdyż picie było zawsze na pierwszym miejscu.

Był to dla mnie ważny okres, ponieważ przestałam w końcu pić z nim piwko. Zauważyłam, że powoli stawało się moją codziennością. Okazało się, że przez pierwsze kilka dni brakowało mi alkoholu. Wtedy zdałam sobie sprawę, że granica między, jak to określa większość ludzi: „normalnym” piciem, a alkoholizmem jest niepokojąco cienka. Przestraszyłam się tego stanu… Piłam już tylko przy wyjątkowych okazjach, a tolerancja na alkohol spadła. Gdy podczas weekendowych melanży (bardzo często odbywały się u nas w domu) atmosfera robiła się napięta i wiedziałam, że zaraz wybuchnie kłótnia, po prostu szłam spać. Taka postawa chroniła mnie w jakimś stopniu przed jego agresją, była dla mnie dobra.

Dużo trenowałam biegi, stosowałam dietę, suplementację. Ja się opamiętałam i zajmowałam sobie czas sportem i książkami, on natomiast nie zmienił nic. Wtedy nauczyłam się wszystko robić sama, przestałam zabiegać o jego towarzystwo, bo on oprócz pracy zajmował się graniem na komputerze z najlepszym kumplem: butelką. Szkoda mi było czasu na picie, bo wolałam w tym czasie biegać lub jeździć na rowerze, a na leczeniu kaca zmarnowałabym szansę na efektywny trening z rana.

W tym czasie wciągnęłam się również w tzw. piramidę finansową jednej z firm z suplementami i kosmetykami. Prawda jest taka, że prawie nic na tym nie zarobiłam, a moje kontakty z ludźmi opierały się na „wciskaniu” im suplementów lub zapraszaniu do biznesu. Szybko więc stwierdziłam, że to nie dla mnie. Lubię prawdziwe relacje, które nie służą jedynie zarabianiu pieniędzy. Są też plusy tej piramidy, gdyż w końcu zaczęłam wychodzić do ludzi: jeździć na wykłady prozdrowotne, odnawiać znajomości, a niektórych kosmetyków używam do dziś, bo są, jak się okazało, bardzo dobrej jakości.

Ja zajmowałam się sobą, on piciem. Od zawsze mnie zapewniał, że nigdy nie powieli pijackiego schematu z domu – wierzyłam mu w to. Nie dopuszczałam myśli, że jego picie, to już alkoholizm.

Spełnione marzenie

Pozytywne relacje sprawiły, że obudził się we mnie instynkt macierzyński. On też chciał mieć ze mną dziecko – byliśmy pewni stabilności naszego związku. Starania nie przynosiły jednak rezultatu. Postanowiliśmy więc zaadoptować małego kotka, który był niesamowicie wrednym zwierzęciem, ale w jakiś sposób uciszył mój instynkt.

W tym czasie rozpoczęłam też nowy kierunek studiów, ponieważ chciałam mieć lepszą pracę. Wykształcenie związane ze służbami w tym czasie mi tego nie gwarantowało.

Podczas jednego ze wspólnych sobotnich wieczorów rozmawialiśmy o naszej przyszłości i finansach. Partner chciał, abym więcej mu się dokładała na utrzymanie domu, choć na mnie spoczywało całe nasze wyżywienie i niektóre rachunki. Powiedziałam mu, że jeśli mam się dokładać więcej, to dobrze by było, żebyśmy byli chociaż zaręczeni. W tym momencie zniknął; uciekł na dół do piwnicy. Nie za bardzo wiedziałam co się dzieje. Za około pół godziny pojawił się w progu pokoju. Włączył naszą ulubioną romantyczną piosenkę, padł na kolana – przeszedł tak z 10m! W ręku trzymał okrągłą cześć płaskiego klucza, do którego przyspawany był duży szpiczasty kawałek metalu, który wyglądał jak wielki kamień. Ze łzami w oczach i drżącym głosem zapytał: „Zostaniesz moją żoną?” Ogarnęła mnie ogromna radość i poczucie, że w końcu spełni się moje marzenie! Będę panną młodą! Taką z białą suknią i hucznym weselem! „Tak, oczywiście! Zostanę twoją żoną!”.

Radości nie było końca, chciałam się pochwalić całemu światu! Brakowało tylko prawdziwego pierścionka. Ustaliliśmy, że kupimy go razem. Minął chyba miesiąc zanim znalazł czas, by po niego pojechać. W tym czasie zdążyliśmy się już ostro pokłócić i zerwać zaręczyny. Chwycił swój własnoręcznie robiony pierścień i wyrzucił go w siną dal. Myślałam, że pęknie mi serce, gdy to zrobił… Nie miałam jeszcze prawdziwego pierścionka, ten był dowodem jego miłości. Na drugi dzień standardowo się pogodziliśmy i ślub był nadal aktualny. Wspólnie szukaliśmy zaginionej „błyskotki”, jednak nigdy się to nie udało. Wybraliśmy się w końcu po prawdziwy pierścionek dla narzeczonej. Zrobiłam mu zdjęcie na mojej dłoni i czułam, że teraz już nic nie zakłóci naszego szczęścia.

Scroll to Top